Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

poniedziałek, 3 marca 2014

Debiut jakich mało. Patrick Rothfuss "Imię wiatru".

Patrick Rothfuss "Imię wiatru".

data pierwszego wydania: 27.03.2007 r.
stron: 662
przeczytane: 22.02.2012 r.

Patrick Rothfuss objawił światu swoją debiutancką powieść zatytułowaną “Imię Wiatru” stosunkowo niedawno, bo w 2007 roku. Świat błyskawicznie oszalał. Autor praktycznie w momencie przebił się na salony i dziś jego dzieło jest wymieniane jednym tchem obok “Władcy pierścieni” czy “Gry o tron” jako najściślejsza czołówka fantastyki – wystarczy spojrzeć chociażby na niedawno sporządzony ranking na portalu reddit [KLIK] tudzież listy przebojów na stronie goodreads [KLIK]

Często spotykaną w recenzjach książek fantasy praktyką stało się porównywanie danej pozycji do “Imienia Wiatru”, tak jakby był to jakiś niewzruszony niczym centrum wszechświata punkt odniesienia. Nie wierzycie? Poszperajcie trochę po anglojęzycznych stronach książkowych. Być może niedługo dojdzie do tego, że literaturę gatunku będzie oceniać się nie w gwiazdkach czy punktach ale w “Rothfussach”. Ile w tym wszystkim zdrowego rozsądku a ile zwykłego wariactwa, któremu łatwo ulegają ludzkie masy? Postarajmy się sprawdzić.

Recepty Rothfussa na medialny i komercyjny sukces należy przede wszystkim szukać we wspólnych korzeniach z... przygodami Harry'ego Pottera. “Imię Wiatru” w wielu aspektach przypomina łudząco przebojową serię J.K. Rowling. Angole mają na tego typu utwory wdzięczną nazwę - “coming-of-age story”, co oznacza że tropami bohatera podążamy od lat szczenięcych aż po dorosłość, biorąc udział w jego przygodach, rozterkach, edukacji i pierwszych romansach. W tym przypadku obserwujemy dokonania niejakiego Kvothe – osobnika, którego historia jest pogmatwana i pełna zwrotów, który swoimi działaniami zmienił losy świata i który z jakiegoś powodu zwany jest Królobójcą . Kvothe relacjonuje historię swego życia z perspektywy czasu – poznajemy go w roli skromnego karczmarza, szukającego zapomnienia w ukryciu przed światem i przed ciągnącą się za nim famą. Nie wiemy co tak naprawdę zrobił Kvothe, dlaczego jego imię budzi szacunek i strach, dlaczego w oczach niektórych jest niemal półbogiem – ten aspekt narracji jest naprawdę fenomenalny i sprawia, że od książki nie można się odkleić. Ja przynajmniej za wszelką cenę chciałem dowiedzieć się, co sprawiło, że potężny mag-legenda zaszył się pod fałszywym imieniem na zapomnianym przez wszystkich zadupiu w niezbyt uczęszczanej gospodzie i na jakiekolwiek próby grzebania w jego przeszłości reaguje w jednoznacznie negatywny sposób. Z góry uprzedzam, że odpowiedzi na to pytanie brak - “Kroniki Królobójcy” w zamyśle autora mają być trylogią, trzecia i finałowa część póki co nie ujrzała jeszcze światła dziennego, choć niewykluczone że ukaże się w 2014 roku. Mnie czekanie na ostatni tom doprowadza niemal do szału...

Wróćmy do naszego superbohatera. Dlaczego superbohatera? Ano dlatego, że Kvothe od swoich najwcześniejszych lat szczenięcych jest cudownym dzieckiem, obdarzonym niezwykłymi talentami. Wszystko czego się dotknie, zmienia się w przysłowiowe złoto, jest geniuszem sztuki, magii i nauki – wiem że ta cecha niektórych czytelników irytuje i uważają że autor nieco przesadził ze wspaniałością swego protagonisty. Ja zasadności tych zarzutów nie dostrzegam i zupełnie się z nimi nie zgadzam – Kvothe to fascynująca i barwna postać właśnie za sprawą swojej przejaskrawionej doskonałości – ale przytaczam je tu dla porządku. Wszechpotężne talenty akademicko-artystyczne równoważone są przez inny niebagatelny talent do pakowania się w kłopoty i przysparzania sobie wrogów. Kvothe przyciąga problemy jak magnes, do tego ma delikatnie mówiąc niełatwy charakter, w wyniku czego jego młodość stanowi pasmo komplikacji, nieszczęść i konfliktów. Większość tych perypetii ma związek z magicznym Uniwersytetem – nasz młodzieniec ma w życiu jeden cel, któremu podporządkowane jest wszystko inne – od najwcześniejszych lat szczenięcych chce zostać czarodziejem i poznać tytułowe “imię wiatru”. Już wiecie co miałem na myśli wspominając o Potterze. Tyle że w tym przypadku mamy Pottera dla dorosłych.

Widzicie więc, że nie oryginalność stanowi o sile tej książki – można śmiało powiedzieć “to już było i to nieraz”. Skąd w takim razie zachwyty, pieśni pochwalne i grono fanów? Odpowiedź tkwi w absolutnej i nieziemskiej perfekcji Rothfussa. Mogę śmiało powiedzieć, że pisarz ten ma niewyobrażalny talent, z którym rodzi się jeden człowiek na sto milionów. Podobny dar posiada Stephen King – jego powieści są czasem banalne, rzadko ambitne i w wielu przypadkach bazują na tanich efektach specjalnych, jednak facet ten ma tak niezwykły dar opowiadania, że zapominamy o wszelkich intelektualnych pretensjach i innych snobizmach i czytamy z zapartym tchem do piątej rano. Wirtuozeria ta przejawia się wszędzie – w charakteryzacji bohaterów, w dialogach, w tym jak opakowana i podana jest fabuła. Nie umiem rozłożyć tej konkretnej książki na czynniki pierwsze i pokazać dokładnie palcem, co konkretnie Rothfuss zrobił dobrze, raczej powiedziałbym że dobrze zrobił wszystko...

Na koniec recenzji powiem Wam jeszcze tylko, że raz na kilka lat zdarza mi się taka lektura, której za nic w świecie nie chcę kończyć – bo obawiam się, że potem nic już nie będzie takie samo i być może nic już mnie tak bardzo nie zachwyci. Niech ta myśl posłuży za podsumowanie.


Ocena może być tylko jedna: 1 Rothfuss czyli 6+/6


4 komentarze:

  1. a okładka sugeruje, że to jakieś średniej klasy gówno ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaręczam, że to co się znajduje za okładką to gówno najwyższej możliwej jakości z ukrytymi drobinkami złota!!!

      Usuń
  2. Rzeczywiście okładka kojarzy mi się tanim romansem prosto z plażowego kiosku :). Piotrze, przekonałeś mnie. Muszę ją przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytaj! I koniecznie daj znać jak skończysz. Okładka jest dramatycznie beznadziejna ale w środku chowają się skarby. Dla mnie najbardziej odlotowy debiut wszechczasów i w ogóle jedna z fajniejszych książek jakie znam. Tylko ostrzegam, będziesz nienawidzić Rothfussa za to, że jeszcze nie napisał ostatniego tomu ;)

      Usuń