Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

piątek, 3 stycznia 2014

Nuda w krainie wiecznego lodu. Dan Simmons "Terror".

Dan Simmons "Terror" 
tytuł oryginału: "The Terror"
data wydania: 08.01.2007 r.
liczba stron: 784 (Kindle edition)
wydawca: Little, Brown & Co.
przeczytane: 12.12.2013 r.

Połowa maja 1845r. Z brytyjskiego portu Greenhithe wyruszają w morze dwa okręty - HMS Erebus i HMS Terror. Na ich pokładzie nieprzebrane ilości zapasów oraz 134 ludzi zdeterminowanych aby jako pierwsza ekspedycja w historii przedrzeć się przez zdradzieckie arktyczne tereny na północ od współczesnej Kanady i tym samym odkryć nową drogę morską łączącą Atlantyk i Pacyfik. Dowódcą wyprawy mianowano doświadczonego w polarnych wojażach Sir Johna Franklina, statki wyposażono w nowoczesne jak na tamte czasy technologie, mające umożliwić bezpieczne forsowanie zalegającego położone na dalekiej północy cieśniny lodu – sukces, chwała odkrywcy, ordery i zaszczyty były niemal na wyciągnięcie ręki.

Nikt z ludzi wiwatujących na cześć Franklina w ten majowy poranek nie podejrzewał, że ani kapitana, ani jego załogi, ani okrętów nie zobaczą już nigdy. Ekspedycja przepadła jak przysłowiowy kamień w wodę i trzy lata później, wiosną 1848r., brytyjska admiralicja podjęła pierwsze czynności poszukiwawcze. Od tego czasu minęło już ponad 160 lat, liczne ekipy badawcze starały się odnaleźć ślady, wraki statków, zwłoki czy notatki. Organizowano wyprawy drogą morską jak i lądową. Ostatecznie udało się z grubsza ustalić jaki los spotkał pechowego kapitana i jego ludzi – oba okręty utknęły na amen w pokrywie lodowej nieopodal Wyspy Króla Williama, tam załogi spędziły niemal dwa lata, a gdy zaczęło powoli brakować im zapasów – podjęły próbę dotarcia na zamieszkane obszary drogą lądową. Ostatecznie zginęli wszyscy – z głodu, z zimna, osłabienia i chorób. Szczątków HMS Terror i HMS Erebus nie odnaleziono do dziś.

Historia ta wydaje się wymarzoną bazą dla trzymającej w napięciu powieści – wystarczy wyobrazić sobie bezmiar lodowego pustkowia, trwającą bez przerwy noc, marynarzy walczących o przetrwanie w miejscu gdzie nie ma niczego i nikogo. Wyzwanie zdecydował się podjąć Dan Simmons – autor znany chociażby z bestsellerowych fantastycznych cykli „Hyperion” i „Ilium”. Autor dokonał jednak ciekawego i zaskakującego zabiegu – losy ekspedycji Franklina przedstawił w konwencji horroru, włączając do zbioru katastrof elementy nadprzyrodzone – tak, jakby mróz, szkorbut i brak żywności nie stanowiły wystarczającego problemu. Na podróżników poluje tajemniczna, kryjąca się wśród lodowych szczelin i wiecznej ciemności istota. Nie wiadomo kim lub czym jest intruz, dlaczego prześladuje polarników i co najważniejsze – jak podjąć z nim walkę.

Pomysł rewelacyjny, kapitalne wykorzystanie konwencji „historical fiction” - mocne osadzenie książki w realiach, ale nie na tyle mocne aby zepsuć sobie zabawę zbytnim przywiązaniem do faktów. Barwne tło, cała gama bohaterów z krwi i kości, z rzeczywistymi życiorysami, cechami charakteru i charakterystycznymi szczegółami. Wydaje się, że to niezawodna recepta na sukces. Niestety w tym przypadku wykonanie zawiodło i powstała książka, która otarła się o „bardzo dobrze” i ostatecznie wylądowała na „dość słabo”. W czym problem? Po pierwsze w długości. Żeby było jasne – uwielbiam tysiącstronnicowe kolosy przypominające formatem nowojorską książkę telefoniczną, jednak w tym przypadku mamy zdecydowany przerost formy nad treścią. Tempo akcji w wielu momentach zwalnia poniżej mojego progu tolerancji. Długości tej powieści nie da się uzasadnić natłokiem pomysłów, bo część sekcji naprawdę można by pominąć lub najzwyczajniej w świecie skompresować do kilku stron zamiast trzydziestu lub czterdziestu. Tak więc zabierając się za „Terror” bądźcie przygotowani na sporo rozdziałów przez które będziecie przebijać się równie mozolnie jak ekipa Franklina przez skute lodem pustkowia. Ja w każdym razie widząc magiczne słowa „the end” wyraźnie odetchnąłem z ulgą – to nie świadczy o książce najlepiej.

Kolejny minus – tym razem już bardziej subiektywny – za zbyt szybkie odkrywanie kart przez autora. Tajemniczego potwora mamy podanego na tacy niemal od samego początku, o ile lepiej byłoby wątek ten włączyć dopiero w dalszej części opowieści... Budowanie napięcia zawodzi zresztą nie tylko w tym sensie. Niejednokrotnie podczas lektury spotkacie się z sytuacją, gdy budowana w pocie czoła przez pięćdziesiąt stron scena kończy się niewypałem – anglojęzyczni nazywają to ładnie „anticlimax”. Robiący większe wrażenie zwrot akcji pojawia się moim zdaniem tylko dwukrotnie, w dalszej części książki, ale nie wchodźmy w szczegóły aby nie psuć wam chociaż tej odrobiny zabawy.

Krótko podsumowując – pomysł dobry, wykonanie takie sobie. Jeśli interesują was tematy marynistyczno-podróżnicze, przeczytajcie, w przeciwnym razie można sobie darować.


Moja ocena: 2+/6

4 komentarze:

  1. szkoda :( nawet okładka taka zachęcająca!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ano szkoda. może to ja jestem jakiś dziwny, bo w wielu serwisach ta książka ma całkiem niezłe oceny...

      Usuń
  2. No już wiesz, że uwielbiam :-) przede wszystkim przez moją obsesję morsko-lodowo-śnieżną :-) ale rozumiem zastrzeżenia, chociaż chyba nie zgodzę się co do tego potwora - moim zdaniem ten potwór im dalej w opowieść, tym bardziej nabiera warstw, by w końcu stać się symbolem. Taka odwrócona przypowieść, gdzie to co realne/fizyczne przekształca się w metafizyczne :-)
    i bardzo godne teksty - będę śledzić i wpadać :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fantastycznie, zapraszam jak najczęściej ;)
    Też mam lodowo-śnieżną obsesję i najchętniej zamieszkałbym w północnej Finlandii, stąd jeszcze większe rozczarowanie, tak bardzo chciałem, żeby ta książka była dobra. Może i jest to potwór metafizyczny ale oczekiwałem czegoś totalnie innego, wolałbym stopniowo budowane napięcie bez pokazywania twarzy i jakąś wybuchową kulminację... Eh.

    OdpowiedzUsuń